Bp Schneider: Pewna grupa biskupów stosuje heretyckie praktyki
Paweł Lisicki: Jaka jest przyczyna tego, że jedynymi hierarchami protestującymi przeciw nowym, niezdrowym naukom w Kościele są biskupi z Ukrainy czy wcześniej też z Kazachstanu, w tym również Ksiądz Biskup?
Bp Athanasius Schneider: Różne są powody tego milczenia. Nie ma wątpliwości, że biskupi muszą widzieć, co się dzieje, żyjemy przecież obecnie w jednym globalnym świecie, w którym za sprawą Internetu wszyscy są ze sobą powiązani. Powody są różne. Jakaś grupa biskupów zgadza się z tymi heretyckimi tezami i praktykami. Na przykład zaproszenie aktywistów LGBT do katedry w Wiedniu, żeby mogli tam propagować swoją ideologię, stanowi formę heretyckiej praktyki.
Inna grupa, która jest z kolei przeciwna tej ideologii, wychodzi z założenia, że jej to bezpośrednio nie dotyczy. „To nie moja diecezja, to nie moja sprawa – mówią. – Zostawcie mnie w spokoju”. Trzecia grupa po prostu się boi. Ci hierarchowie myślą, że jeśli zabiorą głos, natychmiast zostaną uznani za tradycjonalistów albo fanatyków. Troszczą się o swój wizerunek. Chcieliby, żeby postrzegano ich jako umiarkowanych, otwartych, gotowych do dialogu. Są i tacy, którzy milczą z powodów taktycznych, bo chcą zrobić karierę. Wiedzą, że jeśli będą się stanowczo sprzeciwiać takim heretyckim wypowiedziom, nie mają co liczyć na awans w Kościele. Wreszcie nie można pominąć i tych, którzy chociaż wewnętrznie chcieliby się sprzeciwić, boją się, że upomni ich Watykan, nuncjusz lub ich własna konferencja episkopatu.
Jak pan widzi, mamy do czynienia z całym wachlarzem możliwych motywacji tłumaczących milczenie biskupów. Tylko niewielu zdobyło się na to, by jasno się wypowiedzieć w tej sprawie. Tak, naprawdę jest ich niewielu. Milczeć jest znacznie łatwiej i łatwo też znaleźć sobie powody do takiego zachowania. Na przykład niektórzy mówią: jestem tylko biskupem pomocniczym albo: jestem bardzo daleko, albo: ponoszę odpowiedzialność za swoją diecezję, a nie za inną, Bóg chciał mnie tu umieścić, a nie gdzie indziej. To jest sprawa papieża, nie moja.
Szczerze mówiąc, sądzę, że takie wytłumaczenie to po prostu tania wymówka. Nie jesteśmy przecież firmą czy stowarzyszeniem świeckim, nie jesteśmy też rządem, w którym każdy minister może powiedzieć, że ma swoją dziedzinę i nie może się mieszać do tego, co robią inni. Nie, nie jesteśmy koncernem, nie jesteśmy rządem, jesteśmy żywą rodziną. My wszyscy na całej kuli ziemskiej jesteśmy jedną katolicką rodziną. Jesteśmy jednym ciałem. Jak mówi Święty Paweł: jeśli w ciele jeden członek cierpi, wszystkie inne cierpią z nim razem. Dlatego nie mogę mówić, że mnie to nie obchodzi. Mogę, to prawda, się modlić, czynić pokutę, przebłagiwać za grzechy popełnione przez złych pasterzy. Jak jednak sądzę, biskup musi robić jeszcze więcej.
Przez swoje wyświęcenie każdy biskup staje się członkiem światowego kolegium biskupiego i następcą apostołów. Jak mówi konstytucja Lumen gentium, każdy biskup powinien się czuć odpowiedzialny za dobro całego Kościoła. Nawet jeśli jego jurysdykcja jest ograniczona do jego diecezji, musi odczuwać odpowiedzialność za cały Kościół. Musi też pomagać całemu Kościołowi. Wnosić swój wkład. Dlatego, biorąc to pod uwagę, względy, o których wspomniałem, stanowią dla mnie tanią wymówkę. Gdybym milczał, nie byłbym w stanie znieść głosu sumienia. Nie mógłbym stanąć przed Bogiem. Jak miałbym powiedzieć: wiem, co robią niemieccy biskupi, ale to mnie nie obchodzi, to jest daleko, wystarczy, że się za nich modlę. Nie wierzę, żeby Bóg przyjął takie moje wyjaśnienie. Dlatego mówię. Mówię, bo troszczę się o cały Kościół.
Opowiem panu anegdotę. Kilka lat temu, było to w 2015 roku, po synodzie w Rzymie poświęconym rodzinie, powstał synodalny dokument końcowy. Znalazły się tam wypowiedzi i tezy, których nie sposób było pogodzić z wiarą katolicką. Przede wszystkim bardzo niejasne tezy dotyczące małżeństwa, otwarcie, zrozumienie dla związków par jednopłciowych. Język, jaki się tam pojawił, był co najmniej mglisty. Padały bardzo dwuznaczne określenia. Dlatego postanowiłem to skrytykować. Podkreślam, że nie chodziło wtedy o tekst papieża, ale moich kolegów. Mój artykuł umieściłem w Internecie, więc, co normalne, zaczęły się pod nim pojawiać różne komentarze. Jeden z nich brzmiał następująco: „Tak, zgadzam się z tą analizą biskupa Schneidera, ale pytam się, jak Watykan go za to ukarze?”. Na co następny czytelnik odpowiedział tak: „Przecież biskup Schneider już jest w Kazachstanie”.
Tekst został opracowany na podstawie książki "Wiosna Kościoła, która nie nadeszła" biskupa Athanasiusa Schneidera i Pawła Lisickiego, wyd. Esprit, Kraków 2020.